Zasoby naturalne powinny być zużywane w taki sposób, by czerpanie natychmiastowych korzyści nie
pociągało za sobą negatywnych skutków dla istot
żywych, ludzi i zwierząt, dziś i jutro

papież Benedykt XVI

czwartek, 29 grudnia 2016

Kosmicznego Nowego Roku


piątek, 23 grudnia 2016

Życzenia

Wybaczcie ale padł mi net i wysyłam przez telefon.

Serdeczne Życzenia Świąteczne, Niech nowo narodzona Dzieciona natchnie Was miłością, nadzieją i weną... by Wam nigdy nie brakło tematów do opisania, ochoty by je opisać, i żeby czasu Wam na to wszystko starczyło ;-)

Serdeczności
Maciej

środa, 21 grudnia 2016

Czerwonka mnie nawiedziła...

Pora na lekki przerywnik, bo strasznie mi tu się filozoficznie robi na blogu, nie żebym miał coś do filozofii... co to to nawet bardzo nie, ale antrakty po to wymyślono, żeby je robić.

Jak byłem piękny i młody (dziś zostało z tego tylko wspomnienie) to tryumfy w PRLowskiej TV święcił serial David'a Attenborough "Życie na ziemi" czy jakoś podobnie, nie powiem zafascynowała mnie i narracja i ogrom wiedzy i walory estetyczne serii. Nie żebym chciał być jak Attenborough, ale zawsze doceniałem erudycję, umiejętność ciekawego opowiadania i to wszystko co składa się na okoliczność że jedni robią a inni nie kariery przed kamerą, lub choćby "tylko" w towarzystwie.

Po latach nauki dotarła do mnie świadomość że tak naprawdę Attenborough jest tylko frontmenem, armii reserczerów, reżyserów, scenarzystów i personelu mniej merytorycznego. Nie jest problemem sypać ciekawostkami, gdy ktoś wcześniej wyszperał je w tysięcznych publikacjach, żaden problem błyskać erudycją skoro wystarczy trzymać się scenariusza. Nie ujmując Sir David'owi ale tak to nawet ja bym umiał... 

No ale za mną armia nie stoi, a jedynie internet... niby Sieć wie wszystko... ale...

Mniejsza.

Czerwonka zawitała do mnie pewnego letniego dnia, całkiem niespodziewanie.
I no właśnie... może armia reserczerów by mi coś ciekawego o nim wygrzebała ale...



Ale w necie także angielskojęzycznym - choć szukałem po nazwie łacińskiej a nie angielskiej (może to błąd?) są na jej temat DWA zdania - w zasadzie jedno złożone, tyle że zamiast przecinka użyto kropki.

W zasadzie jedyne co znalazłem to różnice, bo jedni ją chcą widzieć w rodzinie mrocznicowatych a inni sówkowatych. jest polifagiem, co znaczy ze żre wszystko (no powiedzmy prawie) głownie topole i brzozy (znaczy jej gąsienica), a ponieważ tych w otoczeniu ludzi nie brakuje, przeto dość często jest w naszym sąsiedztwie obecna. Czy widywana to już inna historia, bo ludziowie specjalnie ciem nie lubią, a za dnia to one się świetnie chowają. Tu akurat sama siebie oszukała po siadła na szybie i od wewnątrz była świetnie widoczna, od zewnątrz daje wam słowo nawet na szybie, trzeba się było wpatrywać. Chciałem żeby otwarła pierwsze skrzydła, to zobaczyli byście wewnętrzne, pięknie wybarwione na czerwono - niestety... nie miała zacięcia celebryckiego i wolała odlecieć... na sufit.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Dekalog dla ateistów.

Od razu się wytłumaczyć muszę z kilku kwestii, żeby nie było nieporozumień nim zaczniecie lekturę:
1 - ten post NIE jest próbą polemiki z trzema wielkimi religiami wyrosłymi na pniu Starego Testamentu.
2 - nie jest też próbą nawrócenia niewierzących.
3 - nie chodzi mi o przekonanie kogokolwiek do czegokolwiek. 

Jak zapewne wielu z moich czytelników wie, czytam dość regularnie miesięcznik Filozofuj. I to jego wpływom należy przypisać to że zacząłem rozmyślać nad Dekalogiem.  Ale Dekalogiem nie jako zbiorem praw objawionych , abstrakcyjnych, religijnych - tylko Dekalogiem jako zbiorem praw uszytym wprost na ludzki wymiar, podobieństwo i ... potrzeby!



I jeszcze tytułem wstępu. Mamy spory kłopot z Dekalogiem bo: go... nie ma! możemy z tego samego rozdziału odczytać 11, 10 (na dwa sposoby) lub 9 przykazań i nadal będzie to ten sam tekst!  Wynika to w znacznej mierze z faktu że podziału Pisma Świętego na wersety dokonał w 1550r drukarz Robert Estienne (Stephanus) i to w dyliżansie jadąc z Paryża do Lyonu... w sensie dosłownym... "na kolanie". Efekt widzimy dziś w postaci "proroków" przerzucających się wersetami. Ale problem był starszy, sięga czasów pojawienia się herezji (z katolickiego i prawosławnego punktu widzenia) ikonoklastów. 

 Tak wygląda tekst w Piśmie Świętym.
Problem w tym że jedni chcą by przykazanie I obejmowało również czynienie sobie podobizny, a inni zaś uznają że to całkiem odmienne przykazanie czyli de facto II, oni z kolei odmawiają samoistnego bytu przykazaniu IX czyli "nie pożądaj żony bliźniego swego" łącząc je w jedno z przykazaniem X czyli nie pożądaj w ogóle niczego. 

Ja jednak odniosę się do wszystkich przykazań także nie uznawanych przez inne kościoły.  Gdyby ktoś był chętny, to oczywiście mogę zagadnienie interpretacji PŚ poszerzyć, ale nie w tym poście.

Zatem zaczynajmy i jeszcze raz przypomnę - nie walczę z nikim i o nic - chcę jedynie pokazać głęboko ludzkie oblicze Biblii. zatem jeśli jesteś wierzący to postaraj się spojrzeć na poniższy tekst oczyma niewierzącego, a jeśli jesteś niewierzący, to patrz swoimi oczyma, ale świadomie.

I - "nie będziesz miał bogów cudzych obok mnie": Ludzie szukają sensu życia od zawsze i zazwyczaj nie znajdując go, po prostu szukać przestają, zadowalając się przyjęciem, że widać są na to; albo za głupi albo że szukanie nie ma sensu. W dokładnie tej samej sytuacji są filozofowie - żadnemu nie udało się stworzyć jakiegokolwiek systemu filozoficznego z którego sens życia wynikał by w sposób jasny i niezbity. Co najwyżej wykazali celowość takich czy innych ludzkich działań. Celowość to nie sensowność, ale dobre i to. Zatem skoro odrzucamy religię to musimy sobie jakiś cel w życiu znależć i o tym mówi I przykazanie. Znajdź sobie cel i bądź mu wierny, bądź gotowy na wyrzeczenia, na cierpienie, niewygody na wszystko co Cię spotka, gdyż twój cel tego wymaga... i choć zabrzmiało to dramatycznie, to jest to świetna rada na znalezienie w życiu szczęścia.

Ia - "Nie uczynisz sobie obrazu rytego ani żadnej podobizny tego, co jest na niebie w górze i co na ziemi nisko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał ani służył. Ja jestem Pan, Bóg twój, mocny, zawistny, karzący nieprawość ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą; a czyniący miłosierdzie tysiącom tych, którzy mię miłują i strzegą przykazań moich." - nie daj się zwieść pozorom!  Nie służ symbolom, znakom zastępczym, mrzonkom. Jeśli masz swój cel, to żyj dla tego celu, a nie dla jego ułudy - sims to nie rodzina, działanie w organizacji ekologicznej to nie okazja do przelecenia iluś tam, panienek a papierowy banknot to nie złoto...  pamiętaj to co czynisz, odbija się także na twoich dzieciach, jeśli wychowasz je w duchu "wartości zastępczych" to nie oczekuj że same z siebie nagle dostrzegą prawdziwe wartości i że ... odpłaca Ci dobrą monetą skoro od Ciebie otrzymały tylko plastikowe żetony...

II - "Nie będziesz brał imienia Pana, Boga twego, nadaremno; bo nie będzie miał Pan za niewinnego tego, który by wziął imię Pana, Boga swego, nadaremno." - nie rozmieniaj na drobne tego na czym Ci zależy, słowa mają wielką moc, ale szybko się zużywają - jeśli powiesz o kimś że jest "skur...synem" to za pierwszym razem wywołasz tym szok, za drugim zainteresowanie, za trzecim obojętność, za czwartym irytację, za piątym pobłażliwe uśmieszki, bo zaczną Cię traktować jak oszołoma...

III - "Pamiętaj, abyś dzień święty święcił" - (celowo nie przytaczam całości, bo niewiele wnosi)  - daj sobie na luz, nie możesz zapier..lać na okrągło! musisz robić co jakiś czas przerwy, musisz się "przeładować".  

IV - "Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie." - czym skorupka za młodu itd. ... Dzieci odpłacą Ci dokładnie tym samym czym ty płacisz swoim rodzicom, teściom, krewnym... Zrobią z Tobą dokładnie to samo co widziały w przypadku dziadków, wujka czy podstarzałej ciotki starej panny.  Spotkałem się ze stwierdzeniem iż domy starców są zapłatą za żłobki... nie ryzykowałem, moje dzieci do żłobków nie trafiły...

V - "Nie będziesz zabijał." - stare prawo, kodyfikacja instynktu, chyba nie wymaga  komentarza, no może poza tym że jeśli sam (a) używasz przemocy, to godzisz się by przemoc stosowano wobec ciebie (co już niekoniecznie jest takie zabawne).

VI - "Nie będziesz cudzołożył." - a w swoim łóżku to nie cudzołożę... zabawne, ale niestety tak to tylko wygląda. W rzeczywistości sfera seksualna człowieka to pole minowe - szansa na załapanie choróbska jest tym większa im "bogatsze" życie seksualne prowadzisz. Osobna kwestia to emocje - bo naprawdę łatwo drugiej osobie wyrządzić krzywdę, nawet jeśli ma się "spisane na papierze" że chodziło tylko o "niezobowiązujący seks". wreszcie last but not least - zawsze można trafić na osobę z problemem natury emocjonalnej i życie zamieni nam się koszmar, przy którym hollywoodzkie produkcje to pikuś.  

VII - "Nie będziesz kradzieży czynił" - Jedno z pierwszych praw które pojawiło się w momencie gdy ludzie zaczęli tworzyć plemiona - choć być może obowiązywało już w czasach gdy żyliśmy w hordach? Dość zrozumiałe, choć wciąż niewielu zdaje sobie sprawę, że jedna z największych dolegliwości w byciu złodziejem to obawa przed... byciem okradzionym.

VIII - "Nie będziesz mówił fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu." - potocznie traktowane jako "nie kłam" - zauważmy iż czynnikiem sprawczym jest tu słowo "przeciw" - czyli sama blaga nie jest zła, złe jest to że możemy komuś zaszkodzić. I znów jak w przypadku złodzieja największa kara dla kłamcy, to fakt że nikomu nie może zaufać...  

IX  (Xa) - "(nie) będziesz pragnął żony bliźniego swego" - czym to się różni od cudzołóstwa? Ano tym że w przypadku cudzołóstwa mamy akt seksualny, a tu "tylko" pożądanie. Problem w tym, że im bardziej podoba Ci się żona /mąż kogoś innego, to tym mniej własna/sny... a zaręczam Ci jego żona jest dokładnie taką sama zołzą i cholerą jak twoja własna żona, a mąż innej kobiety jest takim samym leniwym bucem jak twój i tylko na początku jest fajnie i kolorowo...

X - "Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego, ani będziesz pragnął żony jego, ani sługi, ani służebnicy, ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest." -  generalnie nie pożądaj, niech Ci się nie zdaje że Kowalski to ma fajnie bo ma brykę 15 letnią a ty musisz jeździć po mechanikach ze swoim 18 letnim rzęchem... Jak wpadniesz w kółeczko zawiści, to już tylko pętelka Ci zostaje. Zawsze znajdzie się ktoś kto będzie miał młodszy samochód, młodszą żonę i  ... "w ogóle będzie miał lepiej", najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to że tak faktycznie jest! Tyle że nie zmienisz tego faktu pożądaniem - najlepiej zrobisz olewając ten fakt, ale jeśli nie potrafisz... cóż. Może popracuj nad tym by twoje auto było godne pożądania i twoja żona i twoje życie...  (np. jadąc swoim autem, ze swoją żona do Tybetu - każdy dupek z sąsiedztwa, rozbijający się SUVem z długonogą blondynką na siedzeniu pasażera, będzie Ci zazdrościł, auta, żony i życia!)

Ps. Zdecydowana większość kobiet, pewnie dlatego że znają siebie, woli by ich mężczyźni byli postrzegani jako ślamazarne, pantoflowate buce - bo wtedy minimalizuje się ryzyko pojawianie się rywalki ale to temat na całkiem odrębny post...

wtorek, 22 listopada 2016

Post pochwalno podziękowujący

Jakiś czas temu robiłem zakupy w Biedronce, znaczy robię codziennie (no prawie), ale jakiś czas temu właśnie w tej - w Tarnowie na Tuchowskiej.
Dziś jestem tam znów i ... podchodzi do mnie kierowniczka zmiany z ochroniarzem i pyta czy zgubiłem pieniądze - macam po "halsztuku" i są! więc nie zgubiłem
A oni że owszem zgubiłem, kilka dni temu, płaciłem kartą przechyliłem portfel i wtedy wypadł mi banknot średniego nominału (choć pewnie dla madame Bieńkowskiej i tak jestem idiotą...) i że jest to na monitoringu. Szczena mi opadła, ale z monitoringiem polemizował nie będę. Faktycznie brakowało mi gotówki w portfelu, ale byłem pewien że wsadziłem do kieszeni koszuli i tylko zapomniałem której...

Niniejszym!
WIELKI SZACUN DLA "BIEDRONECZEK" i ich OCHRONIARZY!!!!

ps. To nie jest kryptoreklama! to PODZIĘKOWANIA! 

wtorek, 15 listopada 2016

Super superksiężyc czy hiper brednia?

ZGROZA!!!!!

STRACH TAK STRASZNY, ŻE STRACH SIĘ BAĆ!!!!!!

CZY JUŻ NIE MA DLA NAS RATUNKU?!!!!

Czerwono złota Nemezis (księżyc to po naszemu męski typ, z drugiej strony Luna... trzeba by Środy Magdaleny zapytać, akurat w sam raz dla niej temat z pogranicza gender, astrologii i mniemanologii stosowanej), no więc czy ta Nemezis oznacza zagładę cywilizacji?! 


Ostatnia taka super superpełnia - bo superpełnie to mamy zazwyczaj nawet kilka w roku - otóż w/g "ustaleń" amerykańskiego astroLOGA (nie mylić z nomem) Superksiężyc jest wtedy gdy Ziemia Księżyc i Słońce znajdą się w jednej linii (co jest stosunkowo oczywiste - bo inaczej nie mielibyśmy pełni, ani... nowiu) - oraz gdy dojdzie do perygeum - czyli największego zbliżenia Księżyca do Ziemi - (co zasadniczo także nie może dziwić, jako że orbita Księżyca jest eliptyczna) - do którego także dochodzi kilkukrotnie w ciągu roku.

Z drugiej strony astrologowie to wpływowa i bezczelna grupa ludzi 
(pewnie dlatego że ma tak duży posłuch).
Przypomnijmy  np. panią Marinę Bai, rosyjską astrolożkę, która pozwała NASA o 300 milionów zielonych (nie ludzików), bo agencja "zakłóciła naturalny bilans sił we wszechświecie" ...



Tak więc sytuacja wygląda nieciekawie - nauka "ma za nic trwogi zwykłych ludzi" i ogranicza się jedynie do zdawkowego stwierdzenia że mimośród orbity Księżyca wokół Ziemi powoduje iż perygeum wynosi każdorazowo od 356 400 do 370 400 km 
Zatem obecne zbliżenie na odległość 356 511 km ma i tak 111 kilometrów "zapasu", do największego zbliżenia.  I że dla obserwatora z Ziemi będzie on o 14% większy i 30% jaśniejszy niż podczas "normalnej" pełni  - czego wszakże i tak bez skali porównawczej NIKT nie będzie w stanie dostrzec! 
Zatem nauka nam nie pomoże!!!! 
o Boże!!!! 


A czy pomoże nam wiara?
Obawiam się że także nam nie pomoże - bo proboszczowie mają silny przykaz "od góry" by nie robić z siebie bałwanów, wypowiedziami na tematy o których nie mają pojęcia (nie tylko astronomia, ale także inne nauki przyrodnicze), a jak który pojecie ma, to je ma i wie że to brednia. 
Znaczy jak ktoś ma potrzebę to może się indywidualnie pomodlić i jestem absolutnie pewien że Światu to nie zaszkodzi, a jemu samemu może korzyść przynieść... 



Czy zatem jutro, nocą z poniedziałku na wtorek, nasze pogrążone w przerażonym śnie miasta czeka zagłada, albo przynajmniej szereg klęsk?
Nie wiem - otwarłem sobie kalendarium z roku 1948... faktycznie sporo się paskudnych rzeczy wydarzyło w owym roku:
Skazano i zamordowano ostatnich przywódców NSZ i SN, powstała PZPR a na świecie zamordowano Gandhiego i rozpoczęto blokadę Berlina Zachodniego - choć wielu i tak powie że najgorszym co się wydarzyło było powstanie państwa Izrael...

Jak zatem będzie? Nie wiem! - wierze w słowa "nie znacie dnia ani godziny" - ale przyjmuję zakład - ten tekst pisałem w poniedziałek - ukaże się we wtorek automatycznie za pośrednictwem Wujasa Googla - jeśli więc go w spokoju przy kawce czytacie to znaczy że media epatujące nas superksiężycem kolejny raz wyszły na wały (niekoniecznie przeciwpowodziowe - bo i cóżby taki Polsat na wałach przeciwpowodziowych miał robić?), jeśli zaś właśnie czujecie trzęsienie ziemi, na waszym podwórku pojawia się wulkan (stosunkowo łatwo go odróżnić od kretówki - choćby po zapachu) a z nieba leje się płonąca siarka - to ... no przepraszam, na wała wyszedłem ja - choć wciąż będę się upierał że to być może przypadkowa koincydencja...
   


piątek, 28 października 2016

Apka na smartfona czyli ze Stanisławem w kieszeni

Stanisław ma wszelkie możliwe zalety, jest świetnie wykształconym wędrowcem, z dużym poczuciem humoru, który prowadzi własnego niezwykle ciekawego bloga, a na dodatek należy do elitarnej grupki kilku osób które potrafią rozpoznać i opisać wszystkie gatunki roślin występujące na naszym terenie. Jeśli będziecie na wycieczce i zobaczycie coś roślinnego, a nie będziecie umieli sami rozpoznać - ja osobiście świetnie sobie radze z odróżnianiem sosny od buka, ale wiem iż nie każdy jest tak dobrze przygotowanym przyrodnikiem - zróbcie zdjęcie i nawiążcie ze Stanisławem kontakt. Jest pewne że on daną roślinę rozpozna. W przypadku braku rozpoznania należy głęboko się zastanowić, czy fotografowaliście roślinę... z doświadczenia wiem że kępka wyrastająca z lekko wilgotnego wzniesienia to niekoniecznie musi być mech ;-).

Natomiast Stanisław ma jedną wadę, ale za to zasadniczą - gabaryty, po prostu nie da się go nosić w kieszeni...

Natomiast w kieszeni można nosić podręczniki. I rzeczywiście mam taka cegiełkę autorstwa dr. Thomasa Schauera i Clausa Caspari'ego. Tytuł owej zacnej pozycji to "Przewodnik do rozpoznawania roślin" z podtytułami "Niezbędny na wycieczce" (co jest szczerą prawdą, bo przy silnych wiatrach skutecznie kotwiczy nas do podłoża - przy braku wiatru w zasadzie też) oraz "z niezawodnym kodem barwnym" (istotnie wystarczy tylko przyzwyczaić się że kolor niebieski będzie uznany za  fioletowy a fioletowy za czerwony). Przewodnik dumnie chwali się że zawiera aż 1150 roślin kwiatowych, traw, drzew i krzewów. W rzeczy samej pomijając rośliny które znajdują się w kilku pozycjach od białej, poprzez żółtą na fioletowej kończąc a krzewinek nie wyłączając, mamy tam naprawdę spory wybór gatunków.
Muszę też uczciwie przyznać, że po tym jak w końcu udało mi się jakiś gatunek rozpoznać, to nie miałem już najmniejszego problemu by odnaleźć go w przewodniku... wiecie indeks itp.

Nie tak dawno trafiła do mnie informacja (znaczy nachalna reklama od Googli) że z racji dotychczas instalowanych aplikacji mogę być zainteresowany jakimiś kolejnymi. Nie byłem, ale trafiłem na Atlas roślin polskich.


 





Całkiem zgrabna i lekka - ale trzeba mieć dostęp do sieci (niekoniecznie rybackiej).

Robimy fotkę, (można rozpoznać z wcześniej zrobionego zdjęcia, np korzystając w domu z WiFI) wduszamy linie papilarne i po kilkudziesięciu sekundach pozornej martwoty apka wyrzuca nam na ekran zwrotnie szereg zdjęć roślin które jej zdaniem spełniają kryteria. Wystarczy wybrać tę która jest najbardziej podobna, zazwyczaj w pierwszej trójce propozycji, a potem upewnić się porównując np. kształt liści. Działa.

Na pewno nie jest to propozycja doskonała, ale w przeciwieństwie do przewodników książkowych, pozwala na w miarę swobodne przemieszczanie się w terenie i całkiem inaczej niż Stanisław ... mieści się w kieszeni. 

środa, 19 października 2016

Zobaczył wrośniaka i ośmiał...

Piękna polska złota jesień... była... kiedyś... bo ostatnio lało, z przerwami na deszcz.
Ale dopadłem nowe buty (swoją drogą muszę w końcu nakręcić kilka filmików na kanał "trepologia" na YT i go reaktywować) i koniecznie chciałem je przetestować - test zdały ale nie o tym piszę wszak więc zmilczę już na ich temat.

W kilkugodzinnej przerwie gdy DARPA nie mogła się zdecydować na deszcz czy na ulewę (pewnie chłopaki o to w oczko grają - wygrywający zdobywa prawo używania wajchy do przestawiania pogody ;-) ) wydarłem z Aurą na Marcinkę w celach testowych. i w sumie dobrze że wziąłem aparat.

 Ktoś kiedyś mówił ze wrośniaki nie mają nóżek...
ten widać pozazdrościł borowikom ;-) 

 Obstawiam że to 
Wrośniak różnobarwny (Trametes versicolor) 
ale głowy nie dam.

 Rzeczywistość wzbudziła w Aurze zadziwienie - czemu pan marnuje czas zajmując się czymś co nie jest jadalne?

 Otóż istotnie w Polsce i krajach naszego kręgu cywilizacyjnego wrośniaki uchodzą za niejadalne, ale już w Chinach czy Korei (swoją drogą czy jest coś poza betonem czego oni nie jedzą?) 
jest jadalny...
Ale do Aury to już nie docierało, coś poruszyło się w krzakach... a to znacznie ważniejsze niż jakieś grzyby. 

Kawałek dalej dostrzegłem to!
 
 Całkiem mi nieznany gatunek, w ogóle typowałem że to coś z wilczomleczy.
tymczasem to
Ośmiał mniejszy (Cerinthe minor L.)
 Tyle że mądre strony i uczone księgi podają zawzięcie że kwitnie od maja do lipca (cioteńka Wiki) lub od maja do sierpnia (Zielnik karpacki)   
A ja go spotkałem w pierwszych dniach października! 
i kto tu się bardziej ośmiał? 

A w rozpoznaniu pomogła mi fajna aplikacja na smartfony! Szczerze mówiąc podczas instalacji byłem pełen wątpliwości i już dobierałem słowa zjadliwej recenzji tej aplikacji na Google Play a tymczasem...
wypada mi następny post właśnie jej poświęcić.
tymczasem wracamy do domu - w DARPA wygrał wajchowy zwolennik ulew...
Ps. buty nie przemokły, noga się nie spociła...

czwartek, 13 października 2016

Czy wszystkie kobiety to... post tylko dla mężczyzn!

Miało być o czymś diametralnie innym, ale mnie krew zalała i nie mogłem sobie odpuścić.

Znacie ten koszarowy kawał  o różnicy między pesymistą a optymistą?
Otóż pesymista uważa że wszystkie kobiety to ...
a optymista modli się żeby pesymista miał rację.

Tak więc z przykrością stwierdzam że chyba coś w tym jest skoro w ciągu ostatnich kilku dni bombarduje się nas "newsami" że "będzie kupa bękartów" (Hanna Bakuła dla Pudelka)


Na mój szowinistyczny rozum, bękarty się z prawego łoża nie poczynają i są efektem puszczalstwa, a skoro ktoś się "źle prowadzi" to jest najogólniej rzecz ujmując ... .
Co oczywiście mi nie przeszkadza, daleki jestem od wystawiania ocen, po prostu stwierdzam logiczne konsekwencje słów.

W drugą stronę, też ostatnio mieliśmy "błysk" inteligencji po tym jak Michelle Obama stwierdziła 
"haniebne komentarze na temat naszego ciała".


Na logikę rzecz ujmując w/g niej wszystkie kobiety to jedno ciało... znaczy nie ważne z którą bo skoro "nasze ciało" (znaczy ich ciało)... to czy z żoną czy z kochanką... zawsze z "naszym ciałem"...

Zatem drodzy panowie oto zyskaliśmy niepodważalne argumenty w dyskusjach z naszymi żonami:
po pierwsze - są ... ! bo tak zadekretowała Hanna Bakuła (a z autorytetem tej maści się nie polemizuje) 
Po drugie - my ich nie zdradzamy - bo wszak wszystkie stanowią wspólne ciało (aby to zakwestionować trzeba by podważyć cały ład światowy - bo skoro Obama wie co robi to pewnie jego żona wie co mówi...?)
I tym optymistycznym akcentem skończmy masze pesymistyczne dywagacje.

czwartek, 6 października 2016

Koliberek z ADHD - czyli o kwantowości motyli

Spacerowałem sobie przy Dunajcu z Aurą - opis będzie na moim łazikowym blogu - ale mam tam materiału na miesiąc publikacji po kilka razy w tygodniu, więc pewnie pojawi się dopiero w listopadzie - i postanowiłem zalukać na nadbrzeżną łachę - bardziej chyba kuli  wnerwienia chłopaków ze straży rybackiej (jakimś im się dziwnym wynalazkiem wydały moje kije trekkingowe i i łypali na nie czy to aby nie wędki i jak widziałem w ich oczach przejawiali chęć wylegitymowania mnie...) - niż rzeczywistej potrzeby ducha - no ale zaszliśmy sobie tam - Aura odpiła połowę nurtu a ja rozglądnąłem się czy aby nie ma tam jakiś ciekawych artefaktów - w rzeczy samej skąd by miały być, skoro nie było powodzi? Bo po powodzi to zdarza się znależć elementy uzbrojenia czy wyposażenia, tudzież inne takie... .  Znalazłem jeno metalowy wirnik od pralki, który przygarnąłem z nadzieją spieniężenia w punkcie skupu złomu i z pozyskanych w ten sposób środków sfinansowanie planowanej wyprawy na Madagaskar ;-)  

Aparat miałem w pogotowiu - boć wcześniej strzeliłem trzy foty zimorodkowi - tyle że jedna kompletnie nie wyszła, a na dwóch pozostałych i tak go nie widać...

Aż tu nagle...
 Fruuuu mi nad uchem, potem mi pod nogami, a za chwilę za plecami, przed twarzą, pod pachą, w okolicach kolana, i z lewej strony prawego łokcia...
Ki sku... znaczy że taki wesoły synek...? zapytałem powietrza
Odparło Fruuuuuu gdzieś w okolicach biodra.

Zrobiłem krok do tyłu i wyszedłem z łanu Mydlnicy lekarskiej (Saponaria officinalis L.).
I zobaczyłem go... Znaczy nie tyle go, co cień jakiś, rozmazany, wściekle mieniący się, zawisający, znikający, nieokreślony...

Ot taki przykład zasady nieoznaczoności  Heisenberga w makroświecie... Jak określiłem moment pędu (czyli dokąd leci i z jaką mniej więcej prędkością) to traciłem z oczu położenie obserwowanego obiektu - jak znów miałem obiekt przed oczyma (czyli ustaliłem położenie) to przestawałem widzieć dokąd leci... Koszmar... nie dziwię się że fizycy kwantowi to dziwacy... Najnormalniejszy człowiek musi od tego doznać przypływu szaleństwa.

Postanowiłem do walki z efektami kwantowymi, zaprząc... efekty kwantowe - jako że utrwalanie obrazu na matrycy CCD jest niczym innym jak właśnie efektem działania mechaniki kwantowej - tedy bez celowania (bo im, dokładniejsze wcelowanie tym większy błąd - czyli im dokładniej widzę, tym mniej widzę a im więcej widzę tom mniej dokładnie), jedynie z grubsza ustalając ostrość na kępę kwiatów zacząłem robić zdjęcia.  
I oto efekty - skuteczność porównywalna ze skutecznością CERN - raz na milion strzałów trafi się trafienie - raz na miliard jest na tyle udane że coś z tego wynika, raz na miliard miliardów - to coś co z tego wynika jest odkryciem...

 Mała rozmazana plama...

 Zawisający w powietrzy kłębek nieokreślonej materii
 
 Powoli zaczyna nabiera szczegółów

 Przeistacza się w coś żywego

 Rzec by się chciało nabiera ludzkich kształtów - gdyby nie to że środowisko naukowe burzy się wściekle na jakiekolwiek antropomorfizacje i co ważniejsze... gdyby to faktycznie miało ludzkie kształty - a nie ma! 

 Za to spojrzenie ma... całkiem niczym 
Fruczak gołąbek (Macroglossum stellatarum)

 A potem odlatuje na całkiem inna kępę...

I jak tu nie cenić fizyki kwantowej w służbie entomologii? ;-)

poniedziałek, 3 października 2016

Moja pierwsza

Nie nie zamierzam tu pisać o swojej pierwszej miłości... Jak ktoś tak zrozumiał tytuł i tego szuka, to spokojnie może sobie podarować resztę. Jak najbardziej chodzi o o moją pierwsza, choć w zasadzie także pierwszego...

Otóż, dłuższy czas zbierałem pieczarki na "księżym polu" - znaczy na takim skrawku pola, łączki, nieużytku na którym w przyszłości stanąć ma nowy kościół. Póki co nie staje, więc łazi się tamtędy na skróty. A ja wyczaiłem że zagospodarowały się tam pieczarki - nie wiem jaki gatunek ale ludowo zwany podsadówkami, i wiele razy wracałem do domu z naręczem grzybków - w sam raz na zapiekankę. Niestety wszystko co piękne kiedyś się kończy i zostałem przyuważony, w efekcie wszystkie grzyby zbierają okoliczni mieszkańcy.

Jednak odkąd wprowadziliśmy się do domu z ogródkiem, nie ustaję w próbach zaszczepienia sobie w nim grzybów - mógł bym oczywiście kupić preparaty mikoryzowe, albo wręcz gotowe grzybnie i je rozsypać z trocinami (nie wiem jaki był by efekt, ale raczej niepewny), ale uparłem się zbierać grzyby w miejscach które czynią je niejadalnymi (pobocza ruchliwych ulic), albo robaczywe i rozrzucać je po działce w nadziei że zarodniki się przyjmą.

Jak do tej pory odnosiłem liczne acz połowiczne sukcesy... sporo grzybów mi się pojawiło, ale żaden z tych które "szczepiłem" (pieczarki, podgrzybki, borowiki, boczniaki).
Aż tu nagle trzy dni temu...

 JEST!!!

 Najprawdopodobniej przed Państwem:
 
 Tadaaaaaammm!!!!!

Pieczarka łąkowa Agaricus campestris

I teraz tylko dwie kwestie...
1 - Co można zrobić z jednego owocnika....???  ;-( !
2 - Skąd się u licha wzięła akurat ta, skoro znosiłem miejskie (Agaricus bitorquis) i dwuzarodnikowe (Agaricus bisporus) - zwane także "sklepowymi?!!! ;-) 


środa, 28 września 2016

Mem tego dość, czyli ostatni post o Dawkinsie.

Temat mnie zmęczył - po pierwsze sam wzorów nie lubię (nikt ich nie lubi, ale są tacy którzy je pamiętają, i choć ich nie lubią, to namiętnie z nich korzystają, aby udowodnić innym swoja wyższość i tym samym podnieść swoje szanse na znalezienie atrakcyjnego partnera seksualnego... bo o to w tym całym samolubnym genie głównie przecież chodzi).
Po drugie - zdaję sobie sprawę że gdybym zaczął ich używać to niechybnie został bym posądzony o "pusty szpan" i stracił bym nieliczne acz zacne  grono czytelników.
Po trzecie - bez matematyki plątam się w bełkocie usiłując wyjaśnić np. dlaczego bycie dupkiem przynosi w pewnych okolicznościach wysokie profity reprodukcyjne.
Po czwarte - zapewne Was to także już męczy. zatem... kończ waść czasu oszczędź!

Jeśli jednak ktoś faktycznie jest zainteresowany "jak to działa" i chciał by na przykład zweryfikować moje słowa to polecam stronę  "Wstęp do teorii gier". Znajdziecie tam wszystkie potrzebne wzory, wraz z ich rozpiską.

Zatem reasumując. Tak "samolubny gen" jak i "samolubny mem" top pojęcia powstałe na gruncie zastosowania teorii gier do potrzeb rozpatrywania strategii reprodukcyjnych. Przy czym memetyka to rozważania już w kategoriach kulturowych, abstrahujących od uwarunkowań biologicznych.


 http://www.slideshare.net/maciejrostanski/memy-internetowe

 Memy rozprzestrzeniają się jako swoista reakcja łańcuchowa i tego praktycznie nikt nie neguje.


Do wyjaśnienia pozostaje problem... dlaczego?! Jaka cholerna siła sprawia że dziś sam krzywię się na widok tego lamusa gdy patrzę na swoje zdjęcia choćby ślubne?! Gdybym dziś tak się ubrał był byłbym szczytem mega obciachu... a wtedy... Co się zmieniło?! Ja? Świat? czy może właśnie memy krążące pośród ludzi jednostki przekazu kulturowego...?

Tyle co do memów - mam nadzieję że udało mi się przekaz sformułować tak by był zrozumiały.

Ale po co memy Dawkinsowi?
A po cóż by innego... - Dawkins jako "osobisty wróg ana Boga" chciał wykazać że np. wiara czy religia to takie same przekazy kulturowe jak gra na akordeonie czy moda na szerokie spodnie - kiedyś hit dziś obora.

I faktycznie podobnie jak w przypadku "samolubnych genów" - swoją drogą każdy inny autor, nawet gdyby poprzedził swoja książkę setką stronic tłumaczenia, został by przez środowisko "spalony na stosie" za taką antropomorfizację a Dawkins nie... zastanawiające - "samolubne memy" to jednostki przekazu - im więcej jednostek danego typu tym jeden przekaz jest silniejszy a im mniej tym słabszy.
Kobiety mają nieproporcjonalnie duże piersi a mężczyźni penisy - nie dlatego że to pomaga w życiu - bo jest wręcz odwrotnie, zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia, kto widział biegnąca kobietę bez sportowego stanika ten wie, kto może sobie wyobrazić nagiego mężczyznę przedzierającego się przez ostrężyny ten też wątpliwości co do szkodliwości takich "przerostów" mieć nie będzie. Tyle że tu zadziałał dobór kulturowy, a więc oparty o memetykę a nie genetykę, która tylko stanęła do usług na potrzeby tej pierwszej.   Widocznie tak się sobie wzajemnie podobamy - teorie typu "piersi jako magazyn, a penisy jako wskaźnik dobrej pracy serca" wkładam między opowieści o Trójkącie Bermudzkim i UFO - czyli... coś w tym może jest, ale dowodów brak a mamy jedynie spekulacje.

Ergo - skoro np. mem wiary w bogów pomagał danej społeczności, utrzymywał jej spoistość i zwiększał gotowość do ofiarności, to taka społeczność rosła w siłę, a tym samym mem kultu tej społeczności stawał się coraz silniejszy i atrakcyjniejszy dla innych społeczności...
Zgodzicie się? Sam się z tym zgadzam.

Nieco trudniej jest z memem celibatu - bo mamy konflikt "samolubnego genu" z "samolubnym memem" (dotychczas współpracowały zgodnie) - ale możemy przyjąć iż dla osobników żyjących w danej społeczności mem jest równie ważny jak gen, a jednocześnie z racji tego iż osoby żyjące w celibacie posiadają rodzeństwo rezygnacja z reprodukcji własnej, jest wzmocnieniem potencjału reprodukcyjnego rodzeństwa... pokrętne nawet jak na Dawkinsa, ale wciąż możliwe do zaakceptowania.

Natomiast Dawkins odniósł całkowitą klęskę - moim zdaniem ostateczną, bo w końcu aby sfalsyfikować tezę iż wszystkie kruki są czarne, wystarczy znaleźć jednego białego i wtedy choćby adwersarz wskazał na dziesięć milionów czarnych nie będzie to miało już żadnego znaczenia -  w starciu z Chrześcijaństwem (na którym mu najbardziej chyba zależało). w tej kwestii takim białym krukiem jest miłosierdzie. Albowiem
"Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich". 
Jana 15/13    
Czyli de facto nie przekazujemy ani genów, ani memów... a jednak postawy nie nikną. I ani Dawkinsowi ani jego epigonom nie udało się znaleźć ani jednego mechanizmu który mógł by tłumaczyć propagacje memu miłosierdzia. 

środa, 21 września 2016

Wirus kultury czyli ... czemu pomyśleliśmy o tym samym?!

Mem... pojęcie stworzone przez... a jakże... Richarda Dawkinsa na potrzeby zakończenia książki "Samolubny Gen". 






Mem - jest u Dawkinsa pojęciem równorzędnym z genem, tylko odnoszacym się do kultury i ewolucji kulturowej. Pojęcia "mem" i jego pochodna "memetyka" (jako gałąź nauki, zajmująca się ewolucja kulturową i propagacją "memów"  w społeczeństwie) została chwycona przez kulturoznawców jak połeć gnijącego mięsa przez sępy. I choć obecnie definicje Dawkinsa uznane są powszechnie jako "naiwne" lub "nie spełniające kryteriów metodologicznych" to jednak swoją rolę odegrały a pojecie "memu" przeszło na stałe do tzw "świadomości społecznej" (czyli memosfery).

Obecny stan nauki zwanej memetyką najłatwiej jest ocenić samemu np. ściągając i czytając "„Teksty z Ulicy” – czasopismo naukowe pracowników, doktorantów i studentów Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Od 2005 roku z podtytułem „Zeszyt memetyczny”".

Mi jednak nie o stan obecny chodzi ale o pastwienie się w dalszym ciągu nad Dawkinsem, a zwłaszcza nad jego wyznawcami. Do tej pory wykazałem (lubo mam taką nadzieję) że Dawkins to: ultrakonserwatysta, ksenofob, faszysta i seksista ... a wszystko to jedynie na podstawie analizy "samolubnego genu" - otóż dobrze jest żyć ze świadomością (której często wielu brakuje) że "idee mają konsekwencje" (książka i bon mot Richarda M. Weavera)

Tak się składa że memy rozsyłane (bo teraz już zaczniemy idee nazywać memami zamiennie - choć to nie do końca tak,. ale pomoże zrozumieć) przez Dawkinsa, uderzają także w jego ukochane lewicowo liberalno ateistyczne środowisko. Wystarczy po prostu być w ich realizacji i analizie... konsekwentnym.

Wykazałem także (i także mam co do tego nadzieję) że Dawkins swoją książkę pisał jako głos w dyskursie społecznym na tematy religii / ateizmu, postępu / "wstecznictwa", liberalizmu / konserwatyzmu itd. Łatwo się domyślić po której pan Richard stoi.   Uważając się za "osobistego nieprzyjaciela Pana Boga" postanowił stworzyć dzieło które raz na zawsze udowodni że Boga nie ma gdyż to ewolucja ukształtowała etykę, altruizm, miłość itp.

Jednakowoż Dawkins nie jest głupcem, to wybitnie inteligentny człowiek i w pewnym momencie dostrzegł że jego wywody, zostaną bez problemu obalone przy pomocy argumentów pochodzących z nauk społecznych, kulturoznawstwa, socjologii, psychologii i pokrewnych. Koniecznie musiał więc, wprowadzić do swojej książki pojęcie "memów" i "memetyki" a także ich zmienności w czasie i w kontakcie z innymi memami tudzież warunkami środowiskowymi. I to zrobił. Pomysł zresztą nie był ani nowy, ani odkrywczy, zauważmy że definiowany przez niego "mem", w sumie niewiele się różni od platońskiej "idei", może poza tym że "idee" nie ulegały ewolucji.

Argumentacja Dawkinsa w tym momencie sprowadzała się do stwierdzenia - Boga nie ma, religia to brednia gdyż wszystkie pojęcia z Bogiem i religią związane, podlegały i podlegają ewolucji a powstały jako odpowiedź istot inteligentnych na wymagania środowiska kulturowego w jakim żyły. Na pierwszy rzut oka sensownie i faktycznie trudno taki tok rozumowania obalić (wybitnym "brakiem współdziałania ze strony Ducha Świętego" wykazują się ci Katolicy i Protestanci, którzy argumentują za pomocą odwołań etycznych - "jako wierzący jestem dobrym człowiekiem, a gdybym był niewierzący, to nic nie powstrzymywało by mnie przed wyrządzaniem krzywdy bliźniemu" - bo to podstawianie sobie kolan do przestrzelenia...).

Istotnie - pojawia się mem religijny, który "tłumaczy" zjawiska (burza, tęcza), wydarzenia  (śmierć,  narodziny) i tenże mem jako atrakcyjny dla słuchaczy zostaje szybciej propagowany niż mem ateizmu (przypomnijmy los Sokratesa...). Otóż takim prostym rozumowaniem rozprawiłem się z religią...  Niech ktoś spróbuje obalić to rozumowanie - czekam tydzień - do przyszłej środy - wtedy... sam je obalę ;-).

fajnie - a tytuł... kiedy wytłumaczę tytuł?!!!

Otóż trzeba byście odwiedzili Blog Wojciecha Gotkiewicza i odnaleźli moją z nim dyskusję, bo nie chce mi się streszczać.

Zatem - czemu pomyśleliśmy to samo?  Na tej samej zasadzie na jakiej dziś nosi się obcisłe spodnie z krokiem w kolanach i mankietami jak od wiatrówek, a ja nosiłem obcisłe rurki w kratę (tak, byłem/jestem punkiem).  Moda tak samo jak ideologia, wierzenia religijne, poglądy polityczne, estetyka itp. ma swoje memy. Te mamy ewoluują ale i propagują się pośród ludzi.  Zapewne też tak jak w genetyce, odkryto; epigenetykę, tak w memetyce odkryje się wkrótce; epimemetykę. 
Czyli..
Czyli są dwa tłumaczenia (może więcej, ale te dwa uważam za najsensowniejsze)
1 - memosfera - czyli ogólna niematerialna ilość memów krążąca w społeczeństwie, z której czerpiemy, a w której ostatnio górę wzięły poglądy o fotografii przyrodniczej bez elementów przyrodoznawczych a jedynie oddającej klimat - czyli mgła jako główny i jedyny motyw.
2 - epimemetyka - gdzieś na jakimś etapie swojego życia zostaliśmy zainfekowani tym samym memem - fotografii przyrodniczej bez elementów przyrodoznawczych a jedynie oddającej klimat - czyli mgle jako głównym i jedynym motywie, a następnie jakieś wydarzenie/zjawisko uaktywniło tenże mem. Ponieważ musiało być to zjawisko/wydarzenie wspólne więc najpewniej była to mgła która nasunęła nam myśli o sobie jako o motywie głównym i jedynym fotografii przyrodniczej bez elementów przyrodoznawczych ;-) 

Ps. powyższy tekst nie jest wymierzony w osoby niewierzące (nie jestem nosicielem memu Savonaroli) - a jedynie w wyznawców religii Dawkinsonizmu.

środa, 14 września 2016

Czemu kobiety kochają dupków, czyli samolubnogenowe wyjaśnienie kwesti psychopatów.

Od razu zastrzeżenia - pod pojęciem psychopata rozumiem w tym tekście tylko i wyłącznie osobnika skrajnie niezdolnego do empatii, Nie każdy dupek jest psychopata, ale każdy psychopata w kwestii pożycia z kobietą zachowa się wcześniej czy później jak dupek.

Długo by pisać kim jest ów dupek, lecz chyba nie ma takiej potrzeby, intuicyjnie to określenie jest powszechnie zrozumiałe a przywołane wyżej zdefiniowanie psychopaty na potrzeby tego tekstu wystarczy. 




Zatem skoro już wiemy kto/co to jest dupek i już określiliśmy kogo z naszych znajomych najprędzej ono opisuje to zastanówmy się: czemu geny dupkowatości wciąż trwają w społeczeństwie?! To wcale nie takie banalne pytanie. Dupek raczej nie będzie opiekował się potomstwem, zamiast płacić alimenty będzie wolał iść do paki (albo polityki), czyli teoretycznie rzecz biorąc jest nośnikiem nieprzystosowania, czyli w ramach teorii doboru naturalnego Darwina taka pula genowa powinna zostać szybko i definitywnie usunięta z procesu reprodukcji - tymczasem nie. Dupki mają się świetnie! I tu w sukurs przychodzi nam teoria samolubnego genu! W tym miejscu warto by podeprzeć eis wzorami z teorii gier, ale zakładam że zniechęcę tym ogromną rzeszę z tej resztki czytelników która mi została ;-)

Więc jak to wygląda? 
Mamy społeczeństwo pantoflarzy i dupków - pantoflarze, pracują, łożą i są generalnie OK - dupki nie pracują nie łożą i OK nie są... ale są atrakcyjni dla kobiet... tę kwestię omówimy ostatnią.
Tajemnica odpowiedzi jest trwałość układu - dopóki tych OK jest zdecydowaniem więcej, to społeczeństwo jako takie trwa, kobiety mają zapewnione bezpieczne warunki życia i mamy wymianę pokoleń, a nawet szybki przyrost demograficzny (u zwierząt mamy podobnie -  szczury zazwyczaj nie niszczą miotów innych samców a lwy owszem po wygraniu walki o harem bezlitośnie zabijają przychówek przegranego - dlatego szczury odnoszą sukces rozrodczy a lwy... są pod ochroną).  W przypadku gdy w społeczeństwie jest zbliżona ilość dupków i facetów OK zaczyna pojawiać się kryzys - co obserwujemy choćby w zachodniej Europie, społeczeństwo z przewagą dupków po prostu się rozsypuje.
Odsyłam do artykułów  tyczących się teorii gier, tam przeczytacie to samo - tyle że zilustrowane setką wzorów matematycznych - tyle że zamiast faceta OK i dupka matematycy posługują się pojęciem graczy uczciwego i nieuczciwego, ale to, to samo.

Zatem wiemy już że dupki pasożytują na społeczeństwie i ... i tyle nam z tej wiedzy. Nie możemy się przed nimi bronić inaczej niż też stając się dupkami.


Ale to oznacza zniszczenie naszego społeczeństwa. Rzecz jasna przez stulecia co i rusz pojawiały się takie czy inne jurysdykcje i nawet zdarzało się że co poniektóre dupki trafiały do więzień lub ... na stos, tyle że niczego to de facto nie zmieniło - ich miejsce zajęli inni.

  
Bo problem tkwi w kobietach! (jak zresztą wszystkie - po głębszym rozpatrzeniu -  problemy). 
Kobiety wolą dupków, nie dlatego że oczekują z nimi dobrego barwnego życia (lub spokojnego, w zależności od upodobań indywidualnych) 
ale...  
ponieważ...
 DUPKI UMIEJĄ JE UWIEŚĆ! 
I w tym tkwi głębszy biologiczny sens!  zgodnie z teorią Samolubnego genu - liczy się tylko przekazanie kopii następnym pokoleniom. Zatem (oczywiście rozumowanie jest Dawkinsa i moje, nikt nie posądza że kobiety rozumują w tren sposób) skoro jakiś dupek uwiódł kobietę, to wystarczy że ta kobieta będzie miała z owym dupkiem choćby jednego chłopca który także okaże się dupkiem który uwiedzie inną kobietę żeby... taka kombinacja genów odniosła sukces reprodukcyjny! Tyle i aż tyle. wystarczy że jeden chłopiec, syn dupka z cechami dupka, będący dupkiem, uwiedzie jakąkolwiek inną kobietę, która też prawdopodobnie będzie z nim miała syna o cechach dupka! 
Przez stulecia radzono sobie z tym piętnując samotne matki i bękartów - pozwoliło to w znacznym stopniu kontrolować liczbę dupków w społeczeństwie - w każdych warunkach bękarty miały gorzej niż dzieci z prawego łoża... (rzecz jasna bękart królewski,  miał lepiej niż "legalne" dziecko chłopskie, ale w swojej sferze miał całkiem marnie - bękart chłopski najprawdopodobniej umierał przed ukończeniem roku...) 
Facet OK spłodziwszy potomka praktycznie cały czas tyrał żeby mu zapewnić start w życie, dawała taka taktyka jego dziecku zdecydowanie większe szanse na przeżycie i rozwój niż dziecku dupka - problem w tym ze  taki facet nie był w stanie... (brak czasu, sił i środków  na równi z oporami moralnymi) na uwodzenie innych kobiet i przez tom zwiększanie ilości swojego potomstwa (to samo obserwujemy np u ptaków), tymczasem dupek nie przejmując się swoimi dziećmi raźno uganiał się za kobietami i zwiększał ilość sprokreowanych kopii swojego materiału genetycznego - w efekcie mógł liczyć na to że przynajmniej jakiś procent dożyje dorosłości i ... zazwyczaj nie zawodził się. 
Aż do tej pory - rozbuchany socjal, w którym faceci OK muszą pod groźbą sankcji utrzymywać bękarty po dupkach zaowocował, niesamowitym rozrostem tej pasożytniczej kombinacji genów, czego przykłady widzimy choćby... wokół siebie!    Problem w tym że właśnie na naszych oczach poziom dupków i pasożytów przekroczył, linie stabilności w grze, bycie facetem OK zwyczajnie przestało się opłacać i społeczeństwa te sypia się jak domki z kart... 
Wystarczy włączyć telewizornię...


Czy udało mi się wykazac że Dawkins to w rzeczywistości ultrakonserwatysta?

piątek, 9 września 2016

Czy Dawkins jest faszystą?

Trzecia  część tego cyklu, poświęconego rozważaniom nad "samolubnym genem" Richarda Dawkinsa  .
Jak widać kontrowersyjny jest już sam tytuł, a dalej będzie jeszcze mocniej - dlatego ostrzegam - nikt cie nie zmusza do dalszej lektury!

Jak wiemy z historii teoria Darwina została w formie skrajnie sprymitywizowanej przyjęta jako uzasadnienie dla podbojów, wyzysku, bankierów iimp. sukinsynów, tudzież sporej gromadki pomniejszych drani - "silniejszy wygrywa", "prawo silniejszego", "walka o byt"... znamy to... tyle że Darwin używał słowa fit! "przystosowany", "dostosowany" , "lepiej pasujący"... a nie silniejszy!

Cokolwiek by jednak powiedzieć, że to nie Darwin ale jednak - "Prawo silniejszego" rządziło przez dziesięciolecia aż zaowocowało jatką II Wojny Światowej a podejrzewam ze pośród banksterów i korpoludków wciąż ma ogromną rzeszę wyznawców.


No dobrze a Dawkins?

Dawkins pozujący się na osobistego wroga Pana Boga jest traktowany o niebo lepiej, przyczyną może być choćby i to że w czasach tyranii politycznej poprawności pewnych rzeczy mówić nie można (nie że nie wypada - po prostu nie można - zaraz się trafi jakaś k... obieta z watch doga czy innego amnesty i doniesie na temat "mowy nienawiści"). Zatem pewne kwestie poruszane nie są, a skoro nie są to nie wymagają argumentacji a skoro nie wymagają argumentacji to nikt nie sięga po "samolubnego...". 

Ale ja sięgnę. Broń boże nie po to by argumentować ale po to by przedstawić logiczne konsekwencje. Tyle tytułem wstępu politycznego.  Teraz wstęp merytoryczny.

Czym jest teoria "samolubnego genu"? W najprostszym przekazie, zasadą która mówi, że nie ważne jest życie danego osobnika, liczy się tylko ilość kopii jego genów które zostały przekazane następnemu pokoleniu. Można to fajnie matematycznymi wzorami przedstawić, ale skoro sam Dawkins ich unika, to i ja nie będę nimi szermował. W każdym razie rzecz cała jest bardzo intuicyjna.
Nie ważne co mnie spotka, ważne żebym miał odpowiednio dużą liczbę dzieci, to wtedy moja linia genetyczna i tak odniesie sukces. Oczywiście tu przedstawiam rozumowanie świadome - przyroda działa w sposób nieświadomy - natomiast to co obserwujemy, jest właśnie efektem zasady "samolubnego genu" - pszczoła "oddająca życie" za rój, de facto działa na korzyść swojej linii genetycznej, bo wszystkie jej siostry mają dokładnie taki sam zestaw genów. Pies z wcześniejszego miotu, walczący o szczeniaki (swoje rodzeństwo) de facto walczy o swoją linię genetyczną, bo one mają co najmniej połowę jego genów, a jeśli są z tego samego taty, to nawet więcej.
Ciekawie wygląda to u ludzi - ale oceńcie sami, z własnego doświadczenia: stopień gotowości do poświeceń dla potomstwa;
Ojciec i matka - wiadomo, poza patologiami, Ojciec jest gotów nawet zaryzykować życie (bo druga szansa na rozród, może mu się nie trafić), matka wszelkie poświęcenia poza narażaniem życia, zwłaszcza gdy jest w przedziale wieku o najwyższych wartościach reprodukcyjnych.
Dziadkowie - najbardziej oddana opiece nad wnukami jest babcia ze strony matki (pewność co najmniej 50% przekazania własnej puli genowej), potem mniej więcej po równo dziadek ze strony matki i babcia ze strony ojca, na końcu dziadek ze strony ojca - bo szanse że wnuczęta zawierają jego linię genetyczną są czterokrotnie mniejsze (szansa zdrady, ze strony żony a następnie zdrady ze strony synowej). Rozejrzyjcie się po znajomych i swojej rodzinie.
 I tak w każdym jednym wypadku - mechanizm ten raz pojawiwszy się w procesie ewolucji i prokreacji okazał się na tyle silny, że żaden inny nie był w stanie go zastąpić.

No dobrze ale co z tego?
Otóż... jak wiadomo jak ktoś nie chce przyjmować imigrantów to jest faszysta i rasista ...  (do islamofobów dojdziemy przy omawianiu memetyki).




 No to teraz przeprowadźmy takie rozumowanie: im więcej "mojej" linii DNA tym lepiej. Dlatego najbliżej mi do dzieci i rodziców, potem (o ile jestem mieszkańcem małej stabilnej grupy społecznej - mała wioska, osada, bez zbytnich migracji) do moich sąsiadów - w końcu szansa że tato miał na boku coś z sąsiadką a mama z  sąsiadem jest stosunkowo duża. Kolejnym punktem bliskości są mieszkańcy tego samego regionu - w końcu kuzyn mógł się przeprowadzić, do innej pobliskiej wioski a brat wżenił się w osadę za lasem, tam także szanse na znalezienie osobników będących nosicielami mojej linii genów są duże. Następnie miasto i region, tam, już szanse że spotkany przypadkowo przechodzień jest nosicielem "moich" genów są niewielkie, ale wciąż jeszcze są. Potem możemy mówić o bliskości już w skali całego kraju a na końcu w skali kontynentu i całej rasy zwanej kaukaską. Oczywiście geny są przemieszane, i szansa na spotkanie kogoś spokrewnionego jest niewielka ale... jest  Na pewno znacznie wyższa niż na spotkanie kogoś będącego w posiadaniu wspólnej z nami linii genetycznej pośród... Murzynów, Arabów czy Azjatów...


Trudno zaakceptować implikacje tego rozumowania, myślę że Dawkins też je przeprowadził ale przestraszony wnioskami nie opublikował. Stanowi ono bowiem bazę pod postawy dziś w Europie oficjalnie nieakceptowane. Ale jeśli popełniłem jakiś błąd logiczny - to proszę o wskazanie słabości mojego rozumowania.
Ps. część argumentacji pochodzi bezpośrednio z książki Dawkinsa - zanim więc mnie wymieszacie z błotem, zachowajcie ostrożność, bo być może to był tylko cytat. 

wtorek, 6 września 2016

Grzybobranie...

Nie jestem grzybiarzem, ale:
1 - Pora dać wam odsapnąć po samolubnym genie - poczekajcie, trzecia część to będą dopiero kontrowersyjne wnioski... Oczywiście cały czas czekam na wykazanie błędów logicznych bądź merytorycznych w moim rozumowaniu - było by mi bardzo miło, bo na niczym człowiek tak się dobrze nie uczy jak na własnych błędach.
2 - Sporo po lasach wędruję więc to i owo się przed obiektyw "rzuci", nie mam sprzętu by robić fascynujące zdjęcia zwierząt jak:
 gŁOŚ z bagien
Tomasz Skorupka 
czy
Wojciech Gotkiewicz
 (kolejność przypadkowa - z jednym wyjątkiem)
Ale grzyba sfocić mogę i pokazać.
3 - grzyby to fascynujący świat, pełen gatunków i ciekawostek z nimi związanych. 


Zatem zacznijmy:

Grzybka spotkałem w paśmie Brzanki, w granicach Lubaszowej - opodal ośrodka nowicjatu O.O.Redemptorystów. Prócz niego jeszcze dwie łuski mannlicherowskie ale o tym na moim drugim blogu.
 Początkowo myślałem ze to jakiś "zaschnięty" gałęziak/koralówka - który po prostu z wiekiem stracił barwę. 

 Ale na Bio-forum rozpoznali (a oni się zazwyczaj nie mylą - przynajmniej ja się z błędami z ich strony nie spotkałem) że to: Thelephora palmata

 Chropiatka cuchnąca.

 Przyznam że nie przyszło mi do głowy wąchać - czy faktycznie "daje"
 zgniłą kapustą - człowiek uczy się przez całe życie - na przyszłość będę niuchał...


 Młody fallusik czyli muchomor sromotnikowy vel zielonawy.
Amanita phalloides
faktycznie fallusoidalny.
Podobno takie młode są jadalne i mają posmak rzodkiewek... bez weryfikacji z mojej strony - ale gdyby ktoś chciał to czekam na maila z opisem zdarzenia ;-) 

A teraz ciekawostki z  pasma Szpilówki w okolicach Iwkowej - czyli z krainy Białego jelenia. 
Grzybne to lasy ze  hej, grzybiarzy multum ale i dla nas coś zostało... coś czego inni raczej nie zbierają ;-).
 
(Leotia lubrica)

 Dam sobie pępek wylizać, że mało kto tego grzyba w ogóle kojarzy. Co prawda dosyć powszechny, ale za to drobnica i niejadalny - zatem ani grzybiarzy, ani spacerowiczów "nie rusza". 

 W sumie trochę szkoda, bo malowniczy jest i urocze kępki pośród mchów tworzy. 

 A że wygląda jak "żelki"?

 To tak właśnie zatytułowałem swój post na Bio-forum - bo sam bym grzyba nie oznaczył.


 A tu coś pominiętego przez grzybiarzy - piękne młode borowiki szlachetne 
Boletus edulis
takie pytanie ile grzybków widzicie? 


I na prawie koniec najciekawszy z nich wszystkich.
 
 Szmaciak gałęzisty vel siedzuń sosnowy
czyli 
Sparassis crispa
Ongis chroniony - teraz już nie - oczywiście go zostawiłem na miejscu pomimo iż są przepisy - jak d(r)ania przyrządzić

 Grzybek ten potrafi też osiągnąć całkiem spore rozmiary - rekordowy w Polsce znaleziono w Piotrkowicach (moje tereny) - ponad 15 kg, we Francji blisko 30... 

A na koniec anegdota.
Otóż dzieckiem będąc, u ciotki w Łowczówku, chadzaliśmy z jej synami w lasy i darli grzyby aż miło - jedne szły na jedzenie, a część na sprzedaż - bo sioe nie przelewało.  Ale kanie były nasze.
Ciotka miała stary piec, opalany węglem i drzewem, z blachą i na tej blasze  myśmy te kanie podpiekali...
Pewnego razu po powrocie do Tarnowa, zaczęły się u mnie silne bóle brzucha - mama oczywiście spanikowała i mimo zapewnień ze minie... zawiozła mnie do szpitala. Rzecz jasna badania, jakieś rurki w żołądku - już chcieli mi płukanie robić (lekarze zawsze wiedzą, co dla pacjenta lepsze, nawet jeśli po ich terapii kopnie w kalendarz, to jednak powinien mieć świadomość że oni działali w myśl "najlepszej wiedzy"), ale miałem szczęście i udzielono mi posłuchania. 
- "co jadłeś?" zapytał biały kitel.
- kanie opiekane na blasze, odparłem
- "a skąd wiesz że kanie?" nie ustępował kitel
- bo się znam! i  mówię ze nic mi nie jest!  stwierdziłem
- "to czemu cie boli?" kitel wykazał się niebywałą inteligencją, empatia i zmysłem obserwacji
- bo ich dużo było, dookreśliłem
-"jak dużo?" kitel domagał się szczegółów
- reklamówka...
- "jaka reklamówka?"
- peweksowaska 
- "cała?" kitel wyraził niedowierzanie... 
- cała i jeszcze trochę podebrałem chłopakom bo oni już nie mogli... 
- "to cie k... musi boleć!" 
- a czy ja mówię że nie boli?! - boli i skręca, ale zaraz przejdzie! 

skończyło się na nospie i obserwacji...
  jaki to fart trafić na inteligentnego łapiducha.
 
A oto inkryminowana trucicielka
Czubajka kania
Macrolepiota procera
też nie zebrałem - mieliśmy tylko plecaki i kawałek drogi przed sobą - zniszczyła by się.